Po szczęśliwym, udanym, odpowiednio zorganizowanym weselu, szczęśliwej, udanej i… yyy…, no… po nocy poślubnej, po kilkunastu miesiącach radosnego oczekiwania, pytaniach o płeć, łzach na widok nieforemnej kreski na wydruku, bolesnym, trudnym, ale i radosnym porodzie, przychodzi nagle ten moment, gdy mała, słodka, Zapuchnięta Istotka wtula się nieświadomie w pierś Mamy. Ssie ją lub jedynie się do niej przytula, ale Mama wie – ona już jest na tym dużym, strasznym świecie i to na nim będzie żyć przez kilkadziesiąt lat.
I ona wie, że zrobi wszystko, by to najkochańsze stworzonko ochronić przed tym złym światem.
I zaczyna zastanawiać się, kim to zapuchnięte stworzonko kiedyś będzie – może lekarzem, może prawnikiem, może panią sprzedawczynią, może pianistką w operze… Ale na pewno będzie wspaniałe!
Obiecuje sobie, że wychowa tę Istotkę na ludzi. Że będzie żyć tak, by jej dziecko było zdolne, miłe, grzeczne, a przede wszystkim – dobre.
A potem ktoś niszczy jej życie!
Jak to "nie widzi"? Jakim prawem? Dlaczego właśnie ona? Przecież była taka grzeczna, zawsze jadła owsiankę, modliła się do Pana Boga, nie przemęczała się w ciąży… Dlaczego???
Mała, Zapuchnięta Istotka otwiera oczy. Patrzą gdzieś w przestrzeń, której Mama nie może zobaczyć. A ona nie może zobaczyć Mamy.
Ludzie przychodzą do szpitalnego pokoju, nieśmiało pukają do drzwi domu, z tym koszmarnym, pełnym współczucia i zmieszania wyrazem twarzy… Niech wreszcie pójdą, niech ją zostawią, pozwolą się wypłakać, bo może gdy zaśnie, zmęczona płaczem, to następnego dnia obudzi się, trzymając w ramionach inną istotkę o oczach, które skupią na niej wzrok… Może…
Potem przychodzi moment, że już wie – nikt jej dziecka nie podmienił w szpitalu, samo się nie zmieni, nikt się w diagnozie nie pomylił… więc trzeba ratować! Ratować jej dziecko! Żeby żyło! Jak inni! Normalnie!
Jeden szpital… Drugi… Trzeci… Lekarz… Obietnica… "panidzieckobędziewidzieć"… Kłucie… Krzyk… Płacz… Kwilenie… Łzy… Rodzina… Wsparcie… Modlitwa… Znachor… Lek… Nowa metoda leczenia…
Kolejną fazą jest pogodzenie się z nieuniknionym – Mama wie już, że na razie musi dać sobie spokój, że na razie, tylko na razie, żaden lekarz nie pomoże Zapuchniętej Istotce. Istotka wcale nie jest już zapuchnięta, tylko duża i ciężka i powoli zaczyna chodzić. Później, niż inne dzieci. Dlaczego później? Inna Istotka chodziła o pięć miesięcy wcześniej, niż Ciężka Istotka… Wstyd… Obciach…
Mama patrzy na Istotkę, która uśmiecha się, zadowolona z życia, może go jeszcze nieświadoma i znów obiecuje sobie, że zrobi wszystko, by była… szczęśliwa? Jak można być szczęśliwym, nie widząc? (Szloch.) No więc w każdym razie zrobi wszystko, by Istotka wyszła na ludzi. By żyła niezależnie. By na nikim nie musiała polegać. Bo gdy kiedyś jej zabraknie…
I zaczynają się zajęcia, żmudne godziny uczenia czegoś, na co inne dzieci potrzebują kilku zaledwie godzin, czego uczą się właściwie niezauważalnie.
Brajl, gimnastyka, sznurowanie bucików, komputer od szóstego roku życia, książeczki, faktury, kolory, układanki, plastelina, masa solna, sznurówki, układanki, brajl, ćwiczenia, muzyka, konie, angielski, konie, muzyka…
Istotka z dumą wkracza w wiek szkolny, umiejąc płynnie czytać i dodawać do dwudziestu. Jest nawet lepsza od kolegów w klasie.
Mama chwilowo oddycha z ulgą – kryzys zażegnany.
***
##Jedenaście lat później
A może trochę wcześniej
Istotka już nie jest Istotką, tylko Istotą. Chodzi do szkoły, zdobywa dobre oceny, nie sprawia wychowawcom kłopotów, tylko jakoś przyjaciół ma niewielu. No, ale co poradzić?
Mama wie, że zawsze, gdy jej Istota będzie czegoś potrzebowała, zawiezie, załatwi, podwiezie, przyjedzie… Taka rola Mamy. Tej Mamy! Cóż, każdy przecież ma swój Krzyż, prawda?
Dlaczego więc Istota zadaje tak ciężkie pytania?
Jakie gotowanie? Przecież poparzy sobie palce! Mama zamyka oczy, próbuje wymacać ręką czajnik… Nie, nie udaje się. Nie… Panika… Poparzone palce… Złamane… Brudna kuchnia… Ciasto na ścianach… Krew…
Jakie studia? Przecież sobie nie poradzi, jak się będzie uczyć, gdzie, tak daleko, bez materiałów, bez pomocy, tylu studentów, tyle pracy… Przecież są technika, dlaczego nie prosty masaż?
Jakie wyjście z kolegami? Przecież samochody, pociągi, ulica, skrzyżowanie, światła, źli ludzie…
Mama zamyka oczy, próbuje przejść kilka kroków i trafia na ścianę. Nie… Złamana noga… Śnieg… Potrącenie… Auto… Ludzie… Gapią się… Biała laska… Wstyd… Rów… Tory… Klakson… Krew… Nie!!!
Niech nie zadaje pytań! Niech da spokój! Jakoś to będzie! Będzie ona, będzie Tata, będzie Siostra, będzie Wujek, będzie MOPS, ktoś… będzie… żeby przeprowadzić… dowieźć… taksówka… Będzie! Jakoś będzie!
Tylko czasem, gdy sobie na to pozwala, przemyka jej przez głowę pytanie: "A CO, JAK NIE BĘDZIE?"… A może nie przemyka?
Noo właśnie, z jednej strony tylko nie widzi, z drugiej aż nie widzi.
Czekaj, ale mnie chodzi o to, że to dziecko nie jest takie, jak reszta dzieci.
W tym sensie inne.
Nie jest takie, jak inne dzieci.
Bo nie widzi.
Ale mi właśnie o to chodzi, by rodzice nie traktowali swojego dziecka jak inne i nie wmawiali mu tego. Z resztą co to tak na prawdę znaczy inne?
Z resztą to może być równie dobrze Tata, nie Mama.
Misiek, piszę z jej perspektywy, nie z naszej.
A ja myślę, że jest, tylko ma trochę inne potrzeby.
@Misiek Ale mimo wszystko jej dziecko nie jest takie, jak inne…
Szkoda tylko, że czasami ta miłość przezwycięży samodzielność niewidomego.
Miłość przezwycięrzy wszystko. I chodź mama ma świadomość, że istotka nie widzi, to też wie, że ma dla kogo żyć.
Jasne! 🙂
Bardzo prawdziwy i wzruszający tekst. Czy mógł bym przytłumaczyć to i umieścić na jednej z naszych grup na Vk? Oczywiście, zachowam info o autorce.
Jak śpiewał Kaczmarski: "matka płacze, ale matki zawsze płaczą". Myślę, że mojej mamie też łatwo nie było gdy w liceum jeździłem pociągami po całej Polsce by odwiedzić kolegów z Lasek. Wyszliśmy do szkół masowych i chcieliśmy się odwiedzać. Potem mając ledwie 20 lat poleciałem do Atlanty podszkolić umiejętności gitarowe. Matka przeżywała to pewnie bardzo, ale takie jest życie.