„Żeby Ci Bozia…”

Zaczęłam się nad tym zastanawiać właściwie po tym, jak zaobserwowałam moją babcię, odmawiającą w mojej intencji Nowennę Pompejańską. W pierwszej chwili ścisnęło mnie za gardło wzruszenie, bo zrozumiałam, że już od ponad dziesięciu lat tak modli się tylko o to, bym odzyskała wzrok. Dotarło wtedy do mnie chyba po raz pierwszy, że zrobiłaby wszystko, NAPRAWDĘ WSZYSTKO, bym widziała.
Nie łudzę się i wiem, że podobnie myślą też moi rodzice oraz bliżsi i dalsi krewni. Daliby odciąć sobie ręce, wyłupać oczy i sprzedać nerki, bym odzyskała wzrok.
I mam co do tego bardzo mieszane uczucia.
Zacznę od końca, by skończyć na początku, czyli na czymś milszym.
Kilka lat temu pod kościołem, a może pod jakąkolwiek instytucją, już nie pamiętam, stałyśmy sobie z mamą i rozmawiałyśmy z jakąś starszą panią. Naprawdę nie pamiętam już okoliczności tej rozmowy – kim była ta kobieta, gdzie to się działo, o czym była rozmowa itp. Nie pamiętam nawet, czy moją towarzyszką była wtedy mama. Nie o to tutaj chodzi. Na koniec kobieta ta zwróciła się do mnie ze słowami "Daj Panie Boże, by i Tobie kiedyś się dobrze ułożyło, byś ten wzrok odzyskała… Bóg jest miłosierny, na pewno Cię uzdrowi!".
"Ale ja jestem szczęśliwa! Mnie jest tak dobrze! A może tak ma być? Może ja właśnie mam nie widzieć?" – odpowiedziałam wtedy, przybierając uśmiech ćwiczony specjalnie na tę okazję, by ukryć emocje.
"Eee tam, co Ty gadasz, nie mów tak!" – w tonie kobiety wyraźnie dźwięczało oburzenie, gdy odwracała się i odchodziła od nas.
Nie był to pierwszy raz, gdy usłyszałam coś takiego. Nie był i ostatni, jestem tego świadoma.
Osoby widzące, dla których wzrok stanowi, jak pewnie już dobrze z mojego bloga wiecie, 80% bodźców, życzą dla mnie tego, co sami uważają za ważne i sami boją się stracić – wzroku.
I nie zawsze zdają sobie sprawę, że ich życzenia są… niepotrzebne. "Niepotrzebne" to oczywiście złe słowo, ale nie znam innego, by określić, że mnie wzrok nie jest do życia potrzebny.
Ujmę to tak: Jeżeli ktoś nagle zacząłby wmawiać Ci, że to bardzo źle, że nie masz trzeciej ręki, uznałbyś, że zwariował, bo przecież urodziłeś się z dwiema i dwie w zupełności Ci wystarczają.
Jeżeli ktoś zacząłby współczuć Ci, że nie masz słuchu absolutnego, bo to jest niezbędna do życia cecha, stwierdziłbyś, że przecież jesteś zdolny manualnie albo potrafisz piec wspaniałe torty i niepotrzebny Ci jest słuch absolutny.
Wiem, co sobie pomyślisz: "Głupie porównanie, wzrok do jakichś mało istotnych cech charakteru lub umiejętności!". Dla mnie to właśnie na tym polega. Nie mam wzroku, nigdy go nie miałam i nie potrzebuję go mieć, by być szczęśliwa.
Jeżeli modlisz się do Boga, módl się o to, bym była szczęśliwa, bym była dobra, by uzdrowił moją duszę itp itd.
Jeżeli chcesz zadbać o moje zdrowie fizyczne, skup się na tym, bym rosła silna, pogodna, bym miała wszystkie te umiejętności, których normalny człowiek potrzebuje do samodzielnego funkcjonowania.
Nie czekaj na cud! Życie albo zmieni się, albo nie! Ja odzyskam wzrok, albo go nie odzyskam. Medycyna albo mi kiedyś pomoże, albo nie pomoże! Działaj! Żyj! Pozwól mi żyć!
Od razu mówię, że nie stawiam się w sytuacji osób, które z jakichś przyczyn wzrok straciły – nie wiem, Kochani, jak to jest, nie potrafię wczuć się w Waszą sytuację, więc nie bierzcie tego tekstu do siebie i nie martwcie się nim, proszę. Mówię tylko ze swojej pozycji – po pierwsze, jako osoby niewidomej od urodzenia, po drugie – po prostu siebie samej.
A co do tego miłego końca:
Myślę, że akty bezwarunkowego poświęcenia i determinacji ze strony rodziny i przyjaciół, właściwie tak czasem przykre dla osoby, której mają dotyczyć, mimo wszystko kryją ogrom miłości. Miłości, której może nie dałoby się wyrazić inaczej, a może taka sytuacja jest potrzebna, by tę miłość z człowieka "wycisnąć na wierzch"… Sama nie wiem…
Dlatego właśnie mam mieszane uczucia.
Bo z jednej strony czuję, że osoby widzące chcą mnie zmienić, nie podoba im się, jaka jestem teraz, że litują się nad moim losem, choć to absolutnie niepotrzebne, że z tej litości tak naprawdę nie potrafią prawdziwie mi pomóc, bym mogła żyć, jak chcę, ale z drugiej – przecież nie wiedzą… Przecież mnie kochają… A jeżeli nie kochają, to na pewno litują się, współczują, chcą mojego dobra tak, jak sami owo "dobro postrzegają"…

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: #TaŚlepa

Autor: Julita Bartosiak

Mam na imię Julita, ciemne, kręcone włosy, ciemne oczy i zadarty nos. I gdyby trzeba było napisać banalny, ale zgodny z prawdą opis, to by wystarczyło. A że na prawdziwą charakterystykę postaci miejsca tu nie ma, powiem tylko, że interesuję się literaturą, muzyką, jęz. obcymi, językoznawstwem, gotowaniem, zdrowym stylem życia i włossingiem. :) Acha, i praktykuję od pewnego czasu Radość Doskonałą.

10 komentarzy

  1. W zasadzie porusza. Skoro nie stawiasz się w pozycji tej bidnej, która tak marzy o zyskaniu wzroku, atylko wręcz przeciwnie, to jednak o czymś jakby świadczy. 🙂

  2. Ten wpis nie porusza, a przynajmniej nie ma w ogóle poruszać, tematu mojego pogodzenia się lub nie z jakimkolwiek losem.

  3. Skłamał bym, gdybym powiedział, że nie chciał bym widzieć, ale jestem pogodzony z moim losem i wychodzę z załorzenia, że co ma być to będzie. W każdym razie, na pewno drugiego człowieka bym nie poświęcił po to, by odzyskać całkowitą sprawność.

  4. Zbyt rozdzielasz te dwie postawy.
    Z resztą, to porównanie nie było pisane dla mnie, nie było też dla innych niewidomych, ale dla widzących, dla których ta kategoria głównie jest przeznaczona.

  5. Czyżby nastąpiła jakaś zmiana w twoim postrzeganiu niepełnosprawności? Wpis zatytułowany: nie widzę i nie dobrze mi z tym napisałaśprawie 3 lata temu, gdy byłaś na początku całkowicie samodzielnego funkcjonowania. W niniejszym reprezentujesz podejście amerykańskie. Przyrównanie braku wzroku do innych umiejętności i cech to częsty model reprezentowany przez tantejszych niewidomych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink